- Dziękuję za zaufanie. - uśmiechnąłem się krzywo - Aaa....! - syknąłem z bólu, upadając na zdrowe kolano.
- W porządku? - Codik nachyliła się nade mną zmartwiona.
- Jasne, wszystko w najlepszym porządku.
- Pomogę ci kaleko.
Sprawnie zarzuciła moje ramię nad własną szyją i zdrową ręką przytrzymała moje plecy, bym nie upadł.
- Jesteś ranna, nie powinnaś się nadwyrężać. - próbowałem protestować.
Nie sądziłem że w tak niepozornym ciele drzemie wielka siła. Co tu ukrywać, ważyłem sporo...
- Marudzisz jak stara baba... - kątem oka dostrzegłem na jej twarzy niewielki rumieniec.
Sam czułem się nieco... zawstydzony... W zamyśleniu trąciłem ręką jej chore ramię.
- Ach! Uważaj trochę!
- Wybacz... - powiedziałem cicho, patrząc gdzieś w bok.
Wreszcie dowlekliśmy się do skrzydła szpitalnego.
- Lekarz ucieszy się na nasz widok. - powiedziałem z przekąsem.
Jak na zawołanie w drzwiach stanął starszy pan w kitlu, ten sam, który leczył Codik.
- Znowu wy...? - sapnął rozżalony.
<Codik? Będziesz mnie odwiedzać?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz