czwartek, 8 maja 2014

Od Codik (Resz)

Nie chciałam aby Sow zabierał mnie do skrzydła szpitalnego. Dokładnie znałam tą drogę i dobrze wiedziałam, że tam mnie zabiera. mimo tego nie protestowałam, nie wyrywałam się... nic... choć szczerze powiedziawszy miałam taką ochotę, po prostu już brakło mi sił.
Poczułam jak oczy same mi się zamykają. Stwierdziłam, że tak będzie nawet lepiej, zasnę i będzie okej po prostu rano obudzę się w skrzydle szpitalnym i będę miała wszystko gdzieś, zero prawienia morałów na sen.
Poddałam się więc i zasnęłam, nie wiedziałam kiedy dotarłam do skrzydła i co się tam dalej działo.
Obudziłam się w białym pokoju, ramię rwało mnie niemiłosiernie, a wczoraj ledwie co bolało.
Spróbowałam usiąść, czego od razu pożałowałam, gdyż ramie zabolało mnie tak jakby mi ktoś łamał kość. Teraz zaczęłam się zastanawiać z czym wczoraj walczyliśmy.
Rozejrzałam się, z początku nikogo nie widziałam, wszystkie łóżka wolne, jednak po chwili moją uwagę przykuł kształt drzemiący na krześle niedaleko mnie. Sow. od razu go poznałam, zastanowiłam się czemu tu został, czemu nie poszedł do siebie.
Znów próbowałam wstać, tym razem nie udało mi się powstrzymać jęku. Rozległ się echem po sali.
- Wszystko ok? - zapytał zaspany Sow
- Czemu nie poszedłeś do siebie? - zapytałam zdławionym głosem

<Sow? Sry... brak mi weny >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz