sobota, 24 maja 2014

Od Codik

Zostawił mnie... tak po prostu mnie zostawił. Stałam tam, wołałam go kilka razy... nie wracał...
O(garnęła mnie złość... nie... to coś innego... smutek? A może jedno i drugie?
Miałam ochotę płakać, czułam jak z policzków spływają mi łzy... jednakże miałam też ochotę rozszarpać go na strzępy. Jak mógł mnie tak po prostu zostawić!
Robiło się późno... powoli dochodziło do mnie, że nie wróci, a ja nawet nie wiem jak stąd wyjść...
Zaczęłam iść w stronę z której tu przyszliśmy, nie wiedziałam, czy idę dobrze czy też źle.
Do akademii dotarłam dość późno po północy... dyrektor zaczął prawić mi morały, jednak ja byłam myślami gdzie indziej... chciałam aby Sow wrócił...
Jedyna bliska mi osoba, odeszła, a ja nie wiem czy wróci, to boli, chciałabym wiedzieć, czy jeszcze go zobaczę.
Siedziałam na łóżku, nie wychodziłam z pokoju przez kilka dni. Nauczyciele przychodzili, dawali mi tematy, których nie przepisałam. Na biurku leży sterta lekcji, prac domowych i wypracowań.
Raz próbowałam je zrobić, ale mi nie wyszło.
Wstałam obolała z łóżka. Powlokłam się do lusterka stojącego na ścianie. To co ujrzałam, nie przypominało mnie...
Całymi dniami tylko siedziałam na łóżku ze zwiniętymi nogami, nie jadłam, nie piałam, nie spałam... nic... jedynie łzy...
Wyglądałam jak sto nieszczęść. Nie mogłam długo na siebie patrzeć... żaden szanujący się łowca nie doprowadza się do stanu w którym się znalazłam... jestem na skraju wyczerpania.
Podkrążone oczy nieco opuchnięte od płaczu, nieco pożółkła skóra, wychudzona i brudna...
Powlokłam się do łazienki  doprowadziłam do jako takiego stanu użytku...
Nie wiem ile minęło od kiedy ostatnio wyszłam z pokoju, było to chyba tydzień temu... może dalej wstecz?
Spojrzałam na siebie... musiałam ubrać luźniejsze ubranie aby zamaskować wychudzenie... nic jednak nie zamaskuje podkrążonych i spuchniętych oczu oraz wklęsłych policzków... musiałam się z tym pogodzić...
Wyszłam niepewnie na korytarz... było ciemno, westchnęłam z ulgą... o tej porze nikt raczej nie chodzi.
Spokojnym choć nieco chwiejnym krokiem weszłam po schodach do wieży.
Zobaczyłam tam kogoś. Wystraszona ukryłam się w cieniu, nie chciałam, aby ktoś widział mnie w tym stanie... wtedy dostrzegłam coś co sprawiło, że miałam ochotę skakać ze szczęście... nie wiedziałam czemu od razu go nie rozpoznałam.
Poszłam spokojnie i cicho... dziękowałam bogu za bezszelestne poruszanie się.
Stanęłam za nim i wahając się tylko chwilę, przytuliłam go.
- Sow, nigdy więcej mi tak nie rób!

<Sow?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz